DO POPRAWY POD ŻADNYM POZOREM NIE CZYTAĆ!
" To zdarzyło się wczoraj"…
Czyli jakby nie patrzeć, zupełnie ostatnio. Siedzę sobie teraz sam, w wygodnym fotelu, z wyciągnietymi na stół nogami i kodem ekspresji w postaci wypustek pod palcami. Obok mnie, na stole, stoi tylko filiżanka świeżo zaparzonej herbaty. Zewsząd otacza mnie absolutna cisza. W moją stronę suną już, niedgadnione niczym klucz, myśli, te co zwykle w składają się w nadzwyczaj niepoprawny sposób . By w tym momencie lepiej skupić swoją uwagę, beznamiętnie patrzę w ekran odblokowanego telefonu i nie-wiem-który-raz-dzisiaj sprawdzam godzinę. Lekko po 2. Coś powoli zaczyna się rozjaśniać.
Przenikam przez twardą skorupę, skarbnicę pewnej wiedzy i zaklinam ją do postaci pamięci krótkotrwałej. Niestety wciąż widzę tylko tą samą zwyczajność, która zawładnęła moim życiem nad ranem zeszłej nocy. Eh... przed moje oczy wciąż powraca ta sama pora, ze swoim melancholijnym nastawieniem i przemokniętymi liściami. Powrót na stare śmieci. Nic szczególnego, wszystko w swojej istocie jest już chyba jak najbardziej odgadnione. W obliczu Boga i historii, nie ma się nawet nad czym specjalnie pochylić... Co ja teraz zrobię, w jaki sposób opiszę cokolwiek posiadając za towarzyszkę życia jedynie pustą głowę?!? -Ach tak! czyżby?- Dobrze więc, powiedz mi o Pani, jaki sposób w dzisiejszych czasach zaintrygować czytelnika, w jaki sposób sprowkować go do zanurzenia się w głąb pewnych wspomnień, delikatnie pulsujących i odbijających się w moich oczach migotliwą srebrną poświatą. Hm.. przecież nigdy nie interesowało mnie trafienie w max target czytających, nie wiem właściwie co Cię tym razem podkusiło Patryk. Ale czekaj już chyba mam temat... poświęć mi jeszcze tą małą chwilkę! Choć właściwie, to patrząc na powyższy wstęp postanawiam, że powinienen starać się pisać swoje teksty mniej chaotycznie. Tak żeby komuś zachciało się w to w ogóle czytać, a nie po tekstach mojego kolegi padł znowu komentarz "o nie znowu Hilla" i szybki scroll.. Może niektórzy lubią podchodzić nieszablonowo do swojej pracy ,co?. Zaczął chaotycznie więc skończy dopierdalającym morałem.. Będzie idealnie! Przecież ten wstęp ma się o kant doupy wobec całej reszty.Co Ty co właściwie robisz? Jeśli to komuś przeszkadza, zawsze może wyobrazić sobie że ten tyłeczek właśnie kręci shake w jego stronę.I po problemie.
. . .
Ej, własnie przechodziłem do meriutum!!!
Cała akcja zdarzeń zawęża się
do kilku przecznic mego miasta, pomiędzy pobliską stacją kolejki miejskiej, która ostatnimi
czasy coraz częściej staje się bramą na świat, a moim ukochanym szarym blokiem,
który wpina w pobliskie niebo niczym pendrive w gniazdo mojego Sony Vaio...I żeby być
równie precyzyjnym, co dokładnym - właśnie wtedy wracałem z naprawdę wyjątkowego miejsca!
Celem mojej podróży tym razem stał gabinet lekarski znanego gdyńskiego laryngologa. Nie, wcale się nie przesłyszeliście. Wybitny specjalista w
swojej dziedzinie, wcielenie starożytnego Hipokratesa z domieszką szaleństwa i
odrobiną powagi. Gość, który w życiu robi to, co kocha i przy tym kosi hajs gruby jak Wojciech Mann. To ten typ człowieka
sukcesu, u którego w prywatnej poczekalni trzy razy więcej czasu spędzisz,
przewracając kolorowe gazetki bądź gapiąc się w telewizor, niż on sam spędzi na
patrzeniu w Ciebie. A wystarczy mu zaledwie moment, by z Twoich oczu dowiedzieć
się wszystkiego. Dosłownie. W tym samym czasie zabraknie Ci kszty
wewnętrznej odwagi, by móc ze swoją codzienną butą i beztroską pewnością siebie
spojrzeć mu prosto w oczy. Zaczniesz się pewnie przy możliwe najprostszej
składni jąkać, o ile w ogóle zdołasz wydusić z siebie choćby słowo. Niemalże
słyszysz już w swojej głowie cichy i piskliwy głos, który powtarza Ci, że to
wszystko na nic bo i tak nie jest Ci dane dostrzec cokolwiek…W takich momentach jak ten
czujesz się dwadzieścia centymetrów niższy niż zwykle rano w lustrze. I choćby
nawet udało Ci się przeniknąć przez przekrwione od niedoboru snu i przeżarte
nadmiarem kofeiny źrenice, które pod wpływem Bóg-wie-czego ewoluowały w dwa wielkie
czarne pięciozłotówki, to tajemnica jak gdyby nigdy nic uparcie nadal nie będzie chciała zrzucić z
siebie aksamitnego rąbka woalu...
Może tak jest nawet fajniej. Efekt picia zbyt
dużej ilości kawy, mordercza dawka ma się rozumieć, tak? Niech będzie. Kolejne
pół spojrzenia spod rondelka markowych okularów z najwyższej półki i jakże
precyzyjnie banalna diagnoza: zapalenie ucha, niedrożność zatok, podrażnienie
gardła. Odpowiednia magiczna mikstura i to ten lek na całe zło. Powinienem się cieszyć, prawda? Cisza trwa jednak nadal… Bo tak oto
w ten oto sposób cały mój misterny plan legł w gruzach… Cicha nadzieja
że to jednak nic takiego takiego ostatecznie umarła jako ostatnia. To jest
chyba własnie ten wyjątkowy moment podczas którego nawet świerszcze wyczuwają
powagę sytuacji…Cisza po burzy która niczym trąba jerychońska zburzyła
cały mój światopogląd na nadchodzący tydzień. Dzięki, nieubrana czapka! Powoli zaczynam czytać z podanej mi pod nos recepty niczym z fusów. Widzę na niej mnóstwo wyrazów w niezrozumiałej dla mnie polszczyźnie, w których to wyrazach zapisana została moja
jakże niedaleka przyszłość… Jak zwykle w takie sytuacjach wyobrażam sobie mój plan
zajęć na następny tydzień. Dni, w trakcie których
osiągnę szczyt odrzucenia ze społecznego krwioobiegu. Od-emisjowania Ehh.
Czuję się jak jakiś stary banknot z Kazikiem, schowany na czarną godzinę przez emerytkę dewotkę
w najdalsze i najciemniejsze miejsce, jakie można sobie przy zdrowych zmysłach
wyobrazić… niezgłębione przez żaden tampon higieniczny….brr …
A no i z
oczywistych przyczyn w najbliższy weekend jak zwykle co nie co mnie ominie… Hm.
Jakby się zastanowić, zwykle jest to mniej setka „arcyciekawych spotkań”
na które nie zostałem zaproszony. Ale że mialem pisać o chorobie, to w obecnym stanie do listy dojdą także te, na których przypadkiem ktoś o mnie pomyślał, ale i tak nie będę mógł się na nich pokazać. Ale ze mnie buc. Jaka szkoda... God
damn… Zwykle rozbraja mnie zazdroszczenie komuś. Ale dzisiaj jako że jest to najdłuzszy post na blogu to mogę pozwolić sobie i na moment rozpasania, bo w sumie komu się będzie chciało tyle czytać? Zachowam się podobnie do tej bandy gamoni, a w sobotę wieczorem może przypadkiem looknę sobie zdjęcia prosto z imprezy wrzucone z rączki na fejsbuka, może w nowej roli poczuję się choć odrobinę bardziej spełniony… chociaż ociupinkę?
Dobra starczy, w tym momencie ocenzuruję swój własny tekst, by nie zaczął
przypominać narzekania typowego zakompleksionego gimbusa. Jestem już w liceum!
Jestem na tyle duży, że ograniczę całe swoje memorandum do zdjęć które które znalazłem w googlach do krótkiej prezentacji zachodzących faktów w bardzo uplastycznionej formie…
To wszystko to takie prymitywne mechanizmy
działające wśród licealnej młodzieży na początkowych stadiach jej prymitywnego
rozwoju. Na pewno je znacie. A jak nie wiecie to ja wam o nich powiem. Tego najbardziej będzie mi brakować w tym tygodniu. Relacja na żywo z doliny klaunów. Druga
godzina lekcyjna wf. Poniedziałek. Sala gimnastyczna pod okiem Glacy, godzina 8.30 . Połowa męskiego towarzystwa właśnie
osiąga moment ekstazy w licytacji
gorętszej, niż te znane nam z arabskich
bazarów.
Temat każdej z imprez nie jest przecież nikomu obcy. Kto co gdzie i jak, kto co widział kto co wie? A kto nie wie, a udaje ten lama. Jakby to nie było z tego powodu, że sam nie mógł na nich być. "Przecież nie chodzi o to że mnie to boli, w ciągu ostatniego szalonego
roku podobnych akcji od miałem od huja i jeszcze trochę." To poniżej godności. Jak już wszyscy jesteśmy hipokrytami, to chociaż nie udawajmy że nie jesteśmy. A tak to do końca posta będziemy obiektem beki narratora-obserwatora. Naprawdę! Gdybym chociaż sam tego nie robił...Ale jest wręcz przeciwnie! Bo właśnie najlepsze jest to, że jestem dokładnie taki sam,
jak cała ta reszta z której teraz sobie ochoczo kpię. Może nawet gorszy. Można
śmiało i całą dozą pewności siebie powiedzieć, że to obecny na klawiaturze kocioł
przygania garnkowi. Szach mat. Dobra, zostawmy już to, zanim zrobi się niemiło.
Miałem pisać o czymś dużo milszym, ale na ścieżce dedukcji dopada mnie ta
refleksja i już musiałem się nią podzielić się ze światem. Ile osób do tej pory
osób musiało mnie przez takie coś wziąć za kompletnego debila- sam nie wiem.
Większość z nich pewnie wyciągnie z tego odpowiednie mniemanie o mnie i będzie
je nosić w sobie bardzo długo. O ile nie po kres swoich dni. Wybacz mój wizerunku.